czwartek, 17 stycznia 2013

Ankaryjskie opowieści część III

Rozdział 3

-No dobra, kompletnie mnie popierdoliło, ale to chyba dobra droga, żeby dostać informacje od tych oszołomów. - pomyślałem. – A pieprzyć to! Dwa tysie złotych Valoriańskich to suma, za którą można zrobić coś takiego.

Księżyc tej nocy był w nowiu, czyli mówiąc w języku chłopskim – ciemno jak w dupie. Ażeby dopełnić opisu nocy warto dodać, że mgła przybrała konsystencję mleka. Zsiadłego. Nie widać własnych stóp, czyli, cholercia, idealny czas na podpierdzielenie czegoś głównemu kapitanowi tutejszego garnizonu. Ta, czasem aż sam siebie zaskakuję pomysłowością. Ale do rzeczy. Podkraść się pod chałupę komendanta trudno nie było, wystarczyło tylko  podejść miarowym krokiem, bo i tak nic nie widać.  Tu poszło gładko, można powiedzieć, że za gładko i od samego początku coś mi nie pasowało. Dopiero po tym, jak wlazłem do chałupy, wszystko stało się jasne. Ten dziad właśnie posuwał swoją żonę. I właśnie wtedy nawiedziła mnie najbardziej popierdolona myśl w całej historii tej krainy. Coś, co mogło dostarczyć mi masę informacji, leżało, połyskując lekko w nikłym blasku woskowej świecy. Było tylko na wyciągnięcie ręki! No więc, nie czekając na rozwój wydarzeń, po prostu złapałem ten pas cnoty jak leżał i tak jak się to najzwyczajniej w świecie w takich sytuacjach działa – zacząłem spierdalać ile tylko sił w kulasach.

Może by i to pomogło,  gdyby wiszące w powietrzu mleko nie zaczęło świecić i drzeć się jak jasny skurwysyn.
- Tyle jazgotu o jeden mały pierdolony kawałek blachy… - pomyślałem – Ciekawe, czy Romata kupił go, żeby jego kochana połowica nie dawała dupy przybłędom, czy też, żeby jego kochane wojsko, nie posuwało jej jak tylko tego nie widzi?

Chwilowo jednak nie było to ważne, bo mgła robiła się coraz jaśniejsza, a co najgorsze, tam gdzie miał być koń nie było nawet końskiego placka. Czas najwyższy poszukać skurczybyka i jak tylko nadarzy się okazja to… Kupić swojego. Brak grosza przy dupie pokazuje horyzonty, jakich bogacze nawet sobie nie wyobrażają. A jako, że ostatnio nie miałem nawet na nocleg, to i z kupnem konia się nie trudziłem, bo plan był prosty. Podpierdoli się jakiegoś. Jakiegoś. Skądś. Najgorsze jest to, że konia nie ma, żołnierze są, kuśka stoi, krew hula, a mnie szlag jasny trafia. Kurwa, myśl logicznie. Zaraz, przecież niedaleko drogi jest rzeka. Ale jak przepłynąć ją z tym żelastwem? Poszuka się łodzi. I dalej w te pędy biegnę w stronę rzeki, a mgła jest już koloru dobrze wypieczonego kurczaka. No w dupę! Nie ma łodzi, ale za to jest sterta bali, które wieśniacy niedawno spławiali. Nie ma co czekać, trzeba brać, zanim się gmina upomni, więc niewiele myśląc włożyłem pas na siebie, zepchnąłem jeden pień i zacząłem żeglować. Duma, z bycia kapitanem na okręcie bojowym była przeogromna.
·          
Dwa dni później, po zmierzchu, zmierzałem już w stronę karczmy „Pod Kiepem”, gdzie lokalne zbiry raczyły się, rozcieńczanym przez cwanego barmana, piwem. Od razu i z hukiem wpierdoliłem się na zaplecze, gdzie żwawo wyskoczyło z pochew cztery szable i kordelas.
- Proszę, proszę, kogo to widzimy? Czyżby to nie ten kmiotek, który próbował dołączyć do nas kilka dni temu? – spytał ospowaty. – Masz dla nas coś ciekawego? Jeśli nie to spieprzaj stąd, póki masz jeszcze czas, durniu.
- A czy coś takiego robi na was wrażenie? – rzekłem, rzucając na stół żelazny pas.
Zaplecze ryknęło gromkim śmiechem, nadziewanym klepaniem się po brzuchu i załzawionymi oczami.
- Osz ty skurwysynu! – ryknął barczysty, który ledwo trzymał się teraz na swoim krześle, zanosząc się od śmiechu. – To ty wywinąłeś  ten numer! Biednego komendanta chuj trafia, bo jego babę już świerzbi między nogami i ma chęci na pół oddziału. Nieźle się spisałeś, to przyznam.  Co do naszego spotkania, to bądź jutro przy tawernie, która jest dwie mile na południe od klasztoru. Mam nadzieję, że wiesz gdzie to jest?
- Wiem, nie musisz się martwić.
- No i właśnie takich ludzi lubię, konkret to podstawa. A teraz żegnam, nie masz już tu po co siedzieć.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Ankaryjskie opowieści część II

Nieznajomy wszedł do pokoju na piętrze, ja za nim.  Oprócz łóżka wypchanego słomą, małego stolika i małego okna ze świńskiego pęcherza nie było tu nic, co pokazywałoby, że to najlepszy pokój w tej gospodzie. Zleceniodawca nie był tym zażenowany, rozsiadł się na łóżku, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał się na mnie nie ściągając kaptura. Przez chwilę słychać było tylko deszcz.
–No dobra, nie ma czasu na takie milczenie. –powiedział. – Mam dla Ciebie pewne zlecenie i gdyby nie fakt, że przeżyłeś tyle na arenie, to nawet bym nie raczył na Ciebie spojrzeć. Ale do rzeczy. Z opactwa, które jest dwie mile na północ stąd porwano Serafię. Niby nic poważnego, bo to wojowniczka nie w ciemię bita, ale Kapitan z Bellueve podejrzewa, że to sprawka ludzi z Sakkary, tej sekty, wiesz o co  mi chodzi? Dobra, więc idąc dalej, Serafia ma się odnaleźć i jest za to całkiem pokaźna sumka, bo dwa tysiące złotych Valoriańskich monet na papierze jest chyba całkiem wyraźnym znakiem, że mu zależy. Namyśl się. Resztę informacji znajdziesz w forcie w Bellueve, zaraz przy wiosce.
Nieznajomy wstał, sięgnął ręką pod płaszcz i wyjął zwitek papieru. Było coś tam wypisane, Lech chuj go wie co, bo nigdy mi liter na oczy nie pokazano.
- Dobra. - powiedziałem. - Nagroda jest interesująca, a uzbrojenie czy konia dostanę u was?
- Dostaniesz, o ile się zgłosisz do Komendanta. – rzekł nieznajomy powoli wychodząc. – Miłej nocy Gladiatorze. Zapowiada się jutro ciekawy dzień…
***
Przed świtem wyruszyłem jeszcze kamienistą drogą do fortu  w Bellueve, żeby dowiedzieć się więcej o tym zleceniu. W końcu dwa tysiące to sumka, która pozwoli się rozkręcić po wyjściu z areny, a jak to mówią, żadna praca nie hańbi, więc nie ma co zwlekać. Cztery mile drogi poszło spokojnie, pewnie ostatniej nocy, straż zrobiła sobie mały wypad na gobliny, bo ostatnio te małe popieprzeńce dały się ostro we znaki kupcom, co było słychać chociażby wczoraj na targu.
Po dotarciu do celu, jakim był główny plac tego fortu, od razu rozpoznałem Kapitana. A niech mnie stara koza, jeśli ktokolwiek byłby dziada nie rozpoznał. Za stołem siedział wysoki, barczysty chłop, w pełnym rynsztunku, z szablą długą na 3 stopy i tarczą z wyrytym herbem, jednak nie królestwa, lecz swoim. No tak. Jak zwykle byle herbowa cipa dostaje się na wyższe stanowisko, gdy zdolni wojacy z chłopskich rodzin są olewani ciepłym moczem. A niech by piorun strzelił te psy herbowe. Ale robota robotą, więc nie ma co czekać.
- Robota podobnież jest tu? – spytałem z lekkim przekąsem. – Pismo to dostałem i informacji więcej zechciałbym.
-Taa? A czemu miałbym zlecać coś takiemu obdartusowi? Hę? – spytał głupkowato Komendant. – Może jesteś kolejnym zbirem, który liczy na łatwą kasę, a który sra w gacie na widok krwi? Jak udowodnisz swą wartość, pokrako?
- Choćby tak. – Wziąłem mocny zamach i rzuciłem jednym z mieczy w stronę szubienicy. Miecz wbił się w drewniany słup, jednocześnie przecinając sznur na którym wisiały zwłoki jakiegoś chłopa.- To jak Komendancie? Starczy?
- A niech mnie piorun strzeli człowieku, jeśli Cię nie wezmę w swe szeregi! – krzyknął Kapitan, jednocześnie podnosząc się ze stołka. – Gdzieś się tego nauczył?
- Nie jest to ważne. – odpowiedziałem. – Teraz chciałbym, żeby szanowny Kapitan uraczył mnie wiadomościami o tej chędożonej Serafii.
-Nie ja Cię tym uraczę. - powiedział z lekkim uśmieszkiem, dość szelmowskim. - O tej Twojej "chędożonej Serafii" wie sporo Roco, ale on obecnie pilnuje koni. A tak na marginesie, to nie nazywaj mnie Kapitanem, jestem Romata. Może wyjawisz wreszcie swoje imię, hę?
-Jestem Lee. Gdzie znajdę tego Rico?a
-Roco. Jest przy stajniach, o tam. - wskazał palcem kierunek. - On powie Ci wszystko co ustalono do tej pory. Ale jeśli stoi za tym Sakkara to radziłbym spieszyć się, bo oni lubią krwawe zakończenia. Ostatnio można tych skurwysynów wszędzie spotkać. A niech ich szlag, mam nadzieję, że ją znajdziesz.
-No to nie marnuję czasu. Na razie Romata.
-Bywaj Lee
***
Stajnia nie była obszerna, jeśli w ogóle można to było nazwać stajnią. Właściwie był to plac ogrodzony lichym płotem i zadaszony, czymś co może dziesięć lat temu można było nazwać dachem. Plac miał może trzydzieści na trzydzieści stóp, a chodził po nim jeden koń - ot cała stajnia. Zasadniczo, posiadanie konia w tej okolicy było luksusem, więc chomąto  ciągnęły tu woły, a jeszcze częściej baby, bo na kobietę mógł pozwolić sobie każdy chłop, na woła już nie. Roco nie należał do takich, co ciężko ich rozpoznać, a składało się na to kilka powodów. Pierwszym był fakt, że cały czas przesiadywał pod bramką do "stajni", odchodził od niej tylko wtedy, gdy szedł się odlać, choć i to ograniczało się do podejścia pod mur. Drugim powodem było to, że Roco niezbyt specjalnie dbał o odzienie. Owszem, czasem dostawał porządne po mordzie od Kapitana, ale w gruncie rzeczy Roco  nie należał do takich, co przejmują się stanem swego sprzętu, więc buty miał po cholewy umorusane w końskim gównie, do tego jeszcze dochodziły dziurawe portki, które składały się wyłącznie z łat i krótka pordzewiała kolczuga. Trzecim powodem był fakt, że Roco śmierdział. Jego fetor był ordynarnie koński, zmieszany z nutką potu. To sprawiało, że wszędzie było wiadomo, że Roco gdzieś idzie, jego zapach "podążał" dobre pięćdziesiąt stóp przed nim, także ci, którzy chcieli uniknąć spotkania z nim, mogli się szybko wycofać z pola potencjalnego spotkania. Przez długą chwilę myślałem jak taki debil może wiedzieć cokolwiek o tej zaginionej Serafii, bo na zbyt rozgarniętego nie wyglądał. Jednak jak to powiadają chłopi: "nie oceniaj drugiego po odzieniu jego" było bardzo dobrze obrazujące całą sytuację. Gdy tylko się zbliżyłem, on zaczepnie zaczął rozmowę.
-A czegóż tu szuka biedna, zbłąkana duszyczka? - spytał ironicznie. - Czyżby kolejny niedzielny wojownik, który planuje zgarnąć nagrodę za Serafię? Ach tak, na pewno. Przecież to widać. Nie musisz się odzywać, wiem czego szukasz i czego potrzebujesz, było już wielu śmiałków przed Tobą. W tej wieży w samym rogu fortu znajdziesz broń i zbroję, o resztę pytaj mnie. To jak kurwa będzie, robimy interes?
-Może jeszcze zechcesz, żebym Ci załatwił nockę w burdelu, skurwysynu? - pomyślałem.
- Najpierw informacje, później zobaczę ile warte jest to Twoje czcze gadanie. - powiedziałem.  
-Dobra dobra, Ty mi tu się chłopie nie spinaj. - powiedział. - Jak na razie wiadomo nam, że Serafię uprowadzono dobre dwa dni temu z klasztoru tuż przy Bellueve, stamtąd wyniosło ją dziesięciu chłopa, wszyscy zakapturzeni niczym kaci, a żadna z sióstr nie stanęła w jej obronie, bo to i kurwa ciekawe jak, jeśli się od małego do gryzmolenia piórem przyzwyczajonym jest. Ale przecież Komendant szanowny, nie ominął formalności w raporcie, kurwa jego mać. Ale wracając, to jedną nawet dość porządnie wyruchano, bo do tej pory podobno na nogi nie stanęła. Toć to tak się dzieje, jak się nigdy w życiu nikomu dupy nie nadstawiało, a potem cała zgraja zechce sobie właśnie na takiej pochędożyć. Później te skurwysyny poszły nad rzekę i trop się urywa. I w pizdu z całym śledztwem. To właściwie tyle z mojej strony. Jeśli byłby jaki problem to przyłaź. A za jinformacje to może nockę w zamtuzie byś mi zafundował, co?
-Spieprzaj, albo zafunduję Ci takiego kopa w dupę, że chłopi na polach wezmą Cię za sokoła. - odpowiedziałem. - Czas szukać tej chędożonej Serafii...
-A krzyż Ci na drogę. - powiedział Roco. - I chuj w dupę!   
***
Wieczorami, jedyna w tej wiosce karczma była jak zwykle pełna wszelkiego tałatajstwa, które chętne było do piwa, dziewek i lania w mordę, gdzie i kogo popadnie.  Rozsiadłem się w szynkwasie, by zaczerpnąć choć trochę informacji, ale jak tu do kurwy nędzy wyciągnąć coś od kogoś, jeśli się ma pustą sakwę? Coraz częściej zastanawiałem się co mi tak właściwie ta wolność dała? Możliwość spania pod gołym niebem, głodowania, odczuwania publicznych drwin kierowanych w stronę tego pierdolonego biedaka, który nawet nie wie co z sobą począć po tylu latach roboty w roli gladiatora? Cóż, mogłem i wydzierać informacje siłą, lecz nie skończyłoby się to dobrze, ani nie poprawiło mojej reputacji, więc nawet nie myślałem o takim obrocie sprawy. Należało jednak, przynajmniej tak podpowiadał mi rozum,  dołączyć do przemytników, którzy pewnie siedzieli na zapleczu i żłopili zimne piwo z glinianych kuflów. Teraz tylko pozostawał problem dostania się tam...
-E, Ty, cho no tu! - syknął ktoś. - Tu na zaplecze idioto!
***
Zaplecze cuchnęło piwem i lokalną odmianą tytoniu, chętnie paloną przez wszystkich bywalców karczmy. Fajka wodna stała na środku okrągłego stołu, dookoła którego siedziało na krzesłach  pięć osób: czterech mężczyzn i kobieta. Kobieta wyraźnie była znudzona towarzystwem, chociaż piłą na równi z chłopami. Nagle odezwał się jeden z brygady.
-Patrzajta ludzie, toż to chłop tęgi, przyda się nam, nie? - powiedział ospowaty, zupełnie jakbym był jakimś towarem, do zakupu  którego namawia się niezdecydowanego klienta . -Widać, że hulaka, skory do bitki i niejednego powalił. Mam rację, nie?
-Ano, masz...
-Zewrzyj gębę, nie pytano Cię o nic! - warknął barczysty, prawdopodobnie dowódca szajki. - Ciekawi mnie co widział, chociaż nie jestem pewien, czy to nie ten, co go Malcolm tyle lat na uciechę ludzi trzymał. Może to Ty?
-Ja.
-I tak się nam odpowiada, kochanie. - powiedziała zalotnie kobieta. - Jeśli będziesz grzeczny i wykażesz się czymś nadzwyczajnym, to może słodka Avril pozwoli Ci skosztować swego ciała...
-Dobra Av, nie rób mu nadziei. - rzekł czarnoskóry. - Ale teraz na temat. Jeśli chcesz dołączyć do naszej brygady musisz czymś wśród nas zasłynąć. Nie wiem czym, nie wiem jak, wiem, że masz nas zaskoczyć. To tyle. Jeśli już będziesz miał dla nas coś ciekawego, znajdziesz nas tutaj.
-W takim razie zbieram się. - odpowiedziałem sucho. - Jeszcze wrócę...      



czwartek, 21 czerwca 2012

Ankaryjskie opowieści cz I



 Pożoga. Mrożący krew w żyłach krzyk mordowanych osób. Konni. Mrok…
                                                                                      ***
W zasadzie nie wiem jak się tu znalazłem. Pamiętam jedynie jak dostałem po łbie uciekając przed jakąś hulajpartią. I tu kończą się moje wspomnienia. Byłem wtedy jeszcze przed ostrzyżynami, więc według powszechnego mniemania jeszcze nie chłop. Tfu, co ja gadam, jaki chłop, nawet nie młodzian. Teraz nie jest to ważne, lecz warto wziąć pod uwagę to, że mnie porwano, a razem ze mną moje trzy siostry. Podczas przejazdu szczałem w gacie ze strachu, siostry wypłakiwały się kiedy tylko mogły. Dwie po drodze sprzedano do burdelu, gdzie pewnie już dawno szlag je trafił. A niech trafi też tych skurwysynów co je złapali, albo ja ich trafię, chociaż mniej bolesna byłaby śmierć naturalna. W ich wypadku ścięcie łba.
Mnie, wraz z jedną z sióstr, oddali na arenę. A niech mi krasnolud w gębę nasra, jak zełgam, że to nie była najgorsza opcja. Piętnaście lat walki o życie dla zabawy publiki. Piętnaście lat żmudnych ćwiczeń, machania mieczem, włócznią, sztyletami, toporami i wszelkim badziewiem, które fundowało innym pojmanym wieczny spokój. Siostra została rozszarpana przez lwa, ja jednak miałem jakieś szczęście, bo to się kurwa jego mać niewiarygodne wydaje, żeby przeżyć piętnaście lat na arenie. Jednak nadszedł czas. Czas na wolność… Trzeba tylko wygrać ostatnią bitwę…
                                                                                        ***
-Ruszysz w końcu tą swoją szanownie pierdoloną dupę, czy mam po nią pójść? – zawołał Malcolm, mistrz areny w Bellueve. – Ludzie czekają, gladiatorze.
-Nie rozwieraj tak swojej parszywej mordy, bo się w tym smrodzie wytrzymać nie da. – odpowiedziałem. – Idę już, ale oczekuję, że brama, po moim występie, będzie otwarta.
-Jak się ruszysz i zrobisz swoje to możesz zbierać dupę w troki. Jak nie, to cóż, przynajmniej ludzie będą mieli to, za co zapłacili.
-Dobra, nie gadaj tyle. Otwieraj.
                                                                                       ***
Ostatnie kroki do otwartych już krat areny. Pierwszy błysk światła, dość oślepiający. Wrzask ludzi. Z przeciwnej strony nadchodzi inny gladiator. Liczne szramy świadczą, że niejedno przeżył, ubrany w półpłytową zbroję, hełm z rogami, w ręce prostokątna duża tarcza i mini labrys. Zobaczymy co poradzi przeciw moim dwóm rapierom…
Podbiega do mnie, lecz nagle zmienia prędkość i kierunek, chce mnie zmylić. Cały czas się zasłania. Mijają sekundy. Pot. Adrenalina. Złość. Wyprowadzam cios prawą ręką. Tak, odsłonił się, odkrył tarczą to, co nie powinien. Krtań jest pięknie wystawiona. Pchnięcie lewą. Jęk. Krew na klindze.  Poszło łatwo. Za łatwo…
Za chwilę podnosi się kolejna krata.  Niech mnie chudy byk, toż to orkijski wojownik! Podchodzi pewnym krokiem, zataczając jednocześnie koło. Jest coraz bliżej. Ma tylko topór, lecz nie dam się zwieść, już raz widziałem jak taki urwał innemu łeb gołą ręką. Uderza z góry. Robię blok i jednocześnie obrót z cięciem pod pachę. Zrobił unik. Skubaniec. Tnie od dołu. Uskakuję. Jedną ręką tnę w okolice kolana, później półobrót zakończony pchnięciem w szyję. Odparł cios w kolano. Odruchowo. Później, wykorzystując siłę odbicia, obronił krtań. Wojownik…  Wyprowadzam cios w bark. Dał się złapać. Jednocześnie, podczas gdy trzyma blok, ucinam mu łapę. Teraz tylko wystarczyło wykonać piękny, taneczny piruet i zachwycić ludzi widokiem rozchlastanej krtani i krwawoczerwonego piachu. Ork leżał. Tłum wrzeszczał, wiwatował, krzyczał me imię. To już nie było ważne. Czeka mnie wolność…
                                                                                       ***
- Dobra, zbieraj stąd swoją parszywą dupę. – powiedział Malcolm. – Nie chcę Cię tu więcej widzieć. Miałeś gryźć glebę parszywcu, niewdzięczniku pierdolony, za to wszystko co dla Ciebie zrobiłem powinieneś zdychać tam z uśmiechem na ustach. A Ty co?! Zabiłeś najlepszego orkijskiego hulakę do kurwy nędzy! Spieprzaj stąd, ale już!
- Nie musisz mnie prosić. Sam znajdę drzwi.
                                                                                       ***
W końcu postawiłem swą nogę dalej niż mury areny, dalej niż dotychczas mogłem marzyć. I tu właściwie sielanka się kończy. Roboty nie widać, kupcy jak na razie nie mają zaufania dla mnie. Czas by coś może wieśniakom pomóc? Praca w polu odpada, ale zabijanie zmyślonych potworów jest całkiem przyjemne, chociaż i to już pewnie zrobione.
- Hej, Ty! – ostry głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Nocujesz na dworze, czy chcesz w zamian za pewną przysługę przenocować w karczmie?
- Gadaj co i jak, zapłata później.
CDN…

piątek, 9 marca 2012

Diablo 2 Opowieści część I

Mrok oblepił umysł młodego druida jak gorąca smoła, powodując niesamowity ból i otępienie. Jedynie to zapamiętał.
                                                                       ***
Wraz z jedną z nielicznych karawan przyciągnięto na noszach jakąś wątłą postać. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że mężczyzna nie był doświadczony, ale stwierdzono jedno: albo ma niezwykłe szczęście i wolę życia, albo to był po prostu cud. Cud, bo inaczej nie da się tego nazwać. Z resztą jak można inaczej nazwać dość głęboką ranę kłutą pod lewym obojczykiem i dodatkową, bladosiną, brzydką ranę ciętą, która sprawiła, że oko młodzieńca po prostu wypłynęło? Zastanawiało to wszystkie łotrzyce w obozowisku. Po co zapuszczał się na Kamienne Pola? Dlaczego zamiast ucieczki wybrał walkę? Nikt tego nie wiedział, nawet Akara, która była Najstarszą Łotrzycą i doskonale pamiętała wiele podobnych przypadków. Jedyne co rzucało się w oczy zaraz po spojrzeniu na rannego, był naszyjnik z pazurów niedźwiedzia, który był od dawien dawna marzeniem każdego łowcy. Trofea, dumnie prezentujące się na naszyjniku, pochodziły od wielkiego, bezlitosnego niedźwiedzia grizzly.
- Druid. - pomyślała Akara, zajęta bandażowaniem chorego – Zapewne jest to druid, ale żeby dowiedzieć się ostatecznie…
Popatrzyła przez wyjście z namiotu na mgłę ociężale wiszącą nad ziemią, sunącą się niczym senna Anakonda po upolowaniu ofiary. Dzień powoli zbliżał się ku zachodowi, lecz nie wyjaśniono kim jest młodzieniec, którego przyniesiono rano. W głowie Najstarszej kłębiły się myśli, od których nie potrafiła się odpędzić lub może nie  chciała. Ciągle miała przed oczami pewną myśl, która wirowała, świeciła i raziła tysiącem kolorów, lecz łotrzyca udawała, że jej nie widzi.
- Czas działać. - stwierdziła - Zobaczymy kim tak naprawdę jesteś.
                                                                       ***
- Umpfrrr. - zabełkotał młodzik – Gdzie jestem do cholery?
- Witaj w Obozowisku Łotrzyc. – Charsi uśmiechnęła się drwiąco – Czy mogłybyśmy poznać Twe imię, dzielny wojowniku?
Akara skarciła ją wzrokiem, wiedziała bowiem, że „wojownik” nie jest jeszcze dostatecznie silny, by wytrzymać zbyt wiele czasu i odpowiedzieć na wszystkie pytania. Myliła się. Nieznajomy wstał nagle, rozejrzał się dookoła i spostrzegł, że został ułożony na miękkiej kupce mchu obok drzewa i wiedział, że tylko to go uratowało. Jako druid mógł czerpać moc ze wszystkiego co pochodzi z ziemi, a najpotężniejsi druidzi potrafili ujarzmić jej moc i wykorzystywać do własnych celów. On jednak jako uczeń Mistrza Baribhala, nie umiał nawet wytworzyć porządnej kuli magmy. Lecz do perfekcji wręcz opanował stan hibernacji i czerpanie siły do życia z roślin i wszelkich żyjących zwierząt.
- Domyśliła się, przeczuwam, że ta starsza, bo młodsza miała więcej do czynienia z młotem niż z książkami, to jasne. - pomyślał – Ciekawe co się ze mną działo?
- Grizlee jestem. – odpowiedział, wcale nie siląc się na zabawę w udawanie grzecznego – Jak się tu dostałem? Jedyne co pamiętam to to, że…
Urwał. Zauważył dopiero teraz. Spostrzegł, że świat wygląda inaczej niż wcześniej, że… Nie widzi i nic więcej nie zobaczy na prawe oko. Usiadł. Nagle posmutniał, zrozumiał, że te małe demony miały przewagę i sam z nimi nie wygra, przynajmniej na razie. Zrozumiał, że musi poćwiczyć, zanim znowu wyjdzie poza bezpieczny obszar obozowiska,  choć i samo obozowisko nie wyglądało na jakieś specjalnie zabezpieczone, a raczej na chwilo wybrane miejsce obrony. Akara przerwała jego rozmyślania nagłym pytaniem.
- Jakim cudem zabłądziłeś aż tutaj? Człowieku, czy Ty wiesz gdzie trafiłeś? Jesteś w okolicy dawnego Klasztoru Łotrzyc, który strzegł pokoju na szlaku handlowym prowadzącym do Lut Gholein. Twoje rodzime strony są w Świętych Gajach Czterech Żywiołów, o tysiąc mil lotu ptaka na południowy zachód stąd. Nie wiem nawet jakim sposobem podszedłeś tak blisko naszego obozu?
- Też tego nie pamiętam. – odpowiedział oschle druid – Jedyne co nasuwa mi się teraz na myśl to chwila przed tym jak dostałem w głowę i o ile dobrze czuję, to ktoś musiał dźgnąć w okolicach lewego obojczyka? – dodał – Czy mógłbym przez kilka dni odpocząć u was?
- Przyjmujemy każdego. – powiedziała Akara – Ale pozwól, ze się spytam, jakim prawem zdołałeś tak szybko wyzdrowieć? Rozumiem, druidzi czerpią moc z natury, ale w tym stopniu?
- Jeszcze mało wiesz o druidach – powiedział z chytrym uśmiechem Grizlee i powoli, równym, choć jeszcze nieco chwiejnym krokiem, podszedł do kuźni, wybrał spisę i używając jej jak laski poszedł w odludną część obozu by chwilę odpocząć, a później poćwiczyć druidzkie styggi[1].


[1] Są to druidzkie klątwy przywołujące żywioły i zwierzęta.

piątek, 24 lutego 2012

Diablo II + Lord of destruction


Diablo 2, dziecię ludzi z Blizzard’a ujrzało światło dzienne w 2000 roku. Zaraz po wyjściu na świat wzbudziło wiele kontrowersji. Jeszcze więcej pojawiło się ich po dodatku Lord of destruction. Dlaczego?
Rozpoczynamy od wyboru postaci: Amazonka, Zabójczyni, Nekromanta, Barbarzyńca, Paladyn, Czarodziejka i Druid, czyli każdy znajdzie gdzieś miejsce dla siebie. Po kilku sekundach gry widzimy może nie najlepszą jak na te czasy grafikę, lecz muzyka jest tak niesamowicie klimatyczna, że gra się z czystą przyjemnością. Cały interfejs jest przemyślany i ładny – dwie widoczne kule, czyli poziom życia i poziom many. Do tego dochodzi pasek wytrzymałości, doświadczenia oraz miejsce z miksturami. Ekwipunek jest przejrzysty i czytelny, podobnie jak tablica umiejętności.
Każda postać posiada 3 różne rodzaje mocy, np.: Druid posiada umiejętności Przywołania – może wezwać do pomocy wilki lub niedźwiedzia, Przemiany – może zmienić się w wilkołaka lub niedźwiedziołaka i Żywiołów – potrafi zniszczyć wrogów ognistym Armagedonem lub nasłać na nich tornado. Awans jest prosty, za każdy zdobyty poziom doświadczenia zyskujemy punkt, który możemy zainwestować w umiejętność.
Gra daje nam ogromną ilość oręża do wykorzystania – od zwykłych przedmiotów, po magiczne, unikalne, setowe i oręż, w którym runy utworzyły słowo runiczne. Tu każdy może pokazać swój prawdziwy charakter, gdyż do wyboru mamy łuki, kusze, miecze, topory, wekiery, włócznie, oszczepy i wiele innych broni, którymi możemy ciąć siekać i robić papkę z mózgów falom demonów. Jednakże nasz bohater mimo, że silny, to żelaznej rzyci nie posiada, więc musi sobie ją chronić, a ma do wyboru zbroje, tarcze i hełmy, a dla polepszenia wigoru lub obrony przed magią ma amulety i pierścienie.
Każdy z przedmiotów (oprócz amuletów i pierścieni) może mieć gniazda na runy, kamienie i klejnoty. Kamienie są odpowiednikami rzeczywistych kamieni szlachetnych i półszlachetnych takich jak ametyst, rubin czy szmaragd, oczywiście każdy z nich posiada odmienne właściwości. Klejnoty są magicznymi ozdobnikami, które dodają naszemu orężowi właściwości magicznych. Runy natomiast są najciekawszą opcją w grze. Odpowiednio złożone potrafią stworzyć słowo runiczne, które daje nam o wiele więcej dodatków, niż pojedyncze runy.
Jednakże nigdy nie musimy stawać na polu walki sami, ponieważ zawsze może nas wspomóc zwinna łuczniczka, silny włócznik czy zdolny mag. Wybór należy do nas i do tego jaki styl rozgrywki wolimy. Jeśli wolisz sam rozbić czerep fetyszowi, to łuczniczka lub mag będą idealni, te postacie lubią ostrzał zza linii frontu. Jeśli jednak chcesz stać z boku i samemu ostrzeliwywać bandę czarciego pomiotu to nie ma problemu, włócznik odciągnie ich uwagę, a ty siej zamęt magią lub pociskami.
Gra została podzielona na 5 aktów, w każdym akcie jest do wykonania 6 misji. Na końcu każdego aktu mamy walczymy z Bossem, którego pokonanie otwiera nam drogę do następnej lokacji. Raz przyjdzie nam walczyć na łąkach, raz na pustyni, w dżungli, czy na ośnieżonej górze. Miejsca do rozgrywki mamy sporo, lokacje są obszerne, a na niektórych znajdziemy lochy, jaskinie lub kanał w których znajdziemy masę złota i doświadczenia. Nie ma tu co prawda tradycyjnej formy zapisu gry, lecz pomysł z „Wyjdź i zapisz” nie jest taki zły, gdy ma się teleport do każdej ważniejszej lokacji.
Podsumowując: gra została zrobiona całkiem nieźle, może nie z rozmachem godnym Blizzard’a, ale robi wrażenie. Muzyka dodaje klimatu, przez co nadrabia niedogodności związane z grafiką. Walki z Bossami są ciężkie jak na prawdziwą grę przystało, a jak komuś znudzi się bieganie samemu, to czeka na niego tryb multiplayer, który pozwoli na spędzenie długich godzin przy tym cudeńku.

piątek, 14 października 2011

Recenzja Gothic'a.

Gothic, jako dziecko niemieckiego studia Piranha Bytes i jedna z najlepszych gier cRPG zasługuje na podium. Bardzo wysokie podium.
Król Myrtany, Rhobar II, prowadził liczne wojny z Orkami, które niekoniecznie kończyły się dla niego sukcesem. Władca chcąc stworzyć silną armię polecił wydobywać rudę z wyspy Khorinis, ponieważ miała ona magiczne właściwości, pozwalające na stworzenie armii mogącej pokonać przeciwników. Jednakże praca w kopalniach nie należała do łatwych, więc niewielu ludzi zdolnych było do robót. Wtedy Rhobar zarządził, aby każdy, skazany nawet za najmniejsze przewinienia, był przewożony do kopalni rudy w Khorinis. Jednakże więźniowie nie mieli chęci pracować i zaczęli uciekać. Król zarządził wtedy aby stworzyć magiczną barierę oddzielającą teren kopalni od królestwa. Jednak podczas tworzenia zaklęcia, coś naruszyło jego delikatną strukturę i bariera przyjęła ogromne rozmiary, pochłaniając jednocześnie jej twórców. Sama struktura zaklęcia pozwalała na wejście jakiegokolwiek stworzenia, ale przy próbie wyjścia stworzenie to spalało się magicznym ogniem. Więźniowie, wykorzystując moment konsternacji strażników, przejęli kontrolę nad kolonią. Gomez, wraz z pomocą Magów Ognia, rozpoczął swe rządy, które cechowane były porządkiem i twardym prawem. Tak powstał Stary Obóz. Król nie miał wyboru, musiał negocjować. Miesiąc po miesiącu dostarczał wszystkiego, co było potrzebne skazańcom, w zamian za ładunek cennej rudy. Nie wszystkim się to podobało. Magowie Wody wraz z grupą bandytów osiedlili się w wielkiej jaskini przy jeziorze i dali początek Nowemu Obozowi. W Nowym Obozie każdy sam troszczył się o własny interes, a bójki były na porządku dziennym. Lecz po pewnym czasie, człowiekowi o imieniu Y’berion objawił się Śniący, który obiecał wyprowadzić swój wybrany lud poza barierę. Y’berion, wraz z kilkoma osobami, wyruszył na bagna, gdzie w ruinach świątyni założyli Obóz na bagnie (Bractwo Śniącego), z którego dało się słyszeć rytualne modły wznoszone do Śniącego i bulgotanie fajki wodnej napełnionej bagiennym zielem „Mrok północy”. Najbardziej zadziwiająca jest jednak sieć zależności między obozami, która kształtowała się do naszego przybycia…
            Jeszcze przed oficjalnym zrzuceniem nas do kolonii, dostajemy tajemniczy list, wraz  z propozycją dostarczenia go nie naruszonego do arcymistrza kręgu Magów Ognia. Jeszcze tylko kopniak…
            Przebywając w kolonii, możemy dołączyć do wybranego przez nas obozu, by tam wspinać się po szczeblach kariery na sam szczyt. Umożliwi nam to ponad 250 NPC’tów, którzy mają całkiem wysoki poziom AI. W miarę wzrastania poziomu naszej postaci będziemy dostawać coraz trudniejsze zadania do wykonania, lecz bardziej opłacalne. Za każdy zdobyty poziom postaci, dostajemy dziesięć punktów nauki, które możemy przeznaczyć na szkolenie statystyk lub umiejętności. Mamy możliwość uczyć się władania broniami jedno i dwuręcznymi, łukami, kuszami, oraz magią, podzieloną na kręgi. Oprócz tego możemy wyćwiczyć własną siłę, zręczność, czy też manę. Oprócz stylów bitewnych możemy też nauczyć się skórowania zwierząt, skradania się, otwierania zamków, czy też złodziejstwa. Na misje możemy liczyć wśród szych, czyli NPC’tów posiadających imiona. Jedna z najprostszych zasad wśród innych postaci to: „nie wyciągaj miecza i nie właź do mojej chaty”. Rozwój naszej postaci będzie widoczny i rozpoznawalny. Początkowo bohater nie potrafi nawet dobrze trzymać miecza, lecz pod koniec gry mamy już prawdziwego „wymiatacza”, który potrafi władać mistrzowsko kilkoma rodzajami broni i magią. Na uznanie zasługują tu bronie i zbroje. Wraz ze wzrostem wymagań siły czy zręczności, wzrasta kunszt wykonania broni, objawiający się w kolcach na mieczu, czy dziwnie powyginanym łuku. Magia też jest ciekawym zjawiskiem, gdyż samą ognistą kulą nie wskóramy za wiele, lecz ognista burza napadnie naszych okolicznych wrogów jak fala Armagedonu i spopieli ich bez większego problemu.
            Sam świat Gothic’a jest ogromny. Bieganie między obozami zajmuje sporo czasu, a zmęczyć się możemy biegając po samym obozie na bagnach. Do tego dochodzą góry, lasy, miasto Orków i inne lokacje, które są oddalone od siebie na dość duże odległości.
            Grafika, choć może na te czasy nie powala, lecz daje naprawdę porządny klimat. Muzyka jest stonowana i cicha, lecz zmienia się podczas walki, czy śmierci bohatera. Sama oprawa wizualna niektórych miejsc zaskakuje, i daje naprawdę miłe wrażenia.
           
Plusy:
·         Fabuła zrobiona ciekawie i z rozmachem.
·         Dużo miejsca do zwiedzania.
·         Masa różnych potworów.
·         Ciekawa oprawa graficzna i muzyczna.
·         Misje poboczne.
·         Trzy całkowicie różne od siebie obozy.
·         Bronie i magia.
·         Polska narracja!
           
Minusy:
·         Za mała liczba odrodzeń potworów.
·         Brak możliwości osobistego skopania dupy Śniącemu.