Nieznajomy wszedł do pokoju na piętrze,
ja za nim. Oprócz łóżka wypchanego
słomą, małego stolika i małego okna ze świńskiego pęcherza nie było tu nic, co
pokazywałoby, że to najlepszy pokój w tej gospodzie. Zleceniodawca nie był tym
zażenowany, rozsiadł się na łóżku, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał się na
mnie nie ściągając kaptura. Przez chwilę słychać było tylko deszcz.
–No dobra, nie ma czasu na takie
milczenie. –powiedział. – Mam dla Ciebie pewne zlecenie i gdyby nie fakt, że
przeżyłeś tyle na arenie, to nawet bym nie raczył na Ciebie spojrzeć. Ale do
rzeczy. Z opactwa, które jest dwie mile na północ stąd porwano Serafię. Niby
nic poważnego, bo to wojowniczka nie w ciemię bita, ale Kapitan z Bellueve
podejrzewa, że to sprawka ludzi z Sakkary, tej sekty, wiesz o co mi chodzi? Dobra, więc idąc dalej, Serafia ma
się odnaleźć i jest za to całkiem pokaźna sumka, bo dwa tysiące złotych
Valoriańskich monet na papierze jest chyba całkiem wyraźnym znakiem, że mu
zależy. Namyśl się. Resztę informacji znajdziesz w forcie w Bellueve, zaraz przy
wiosce.
Nieznajomy wstał, sięgnął ręką
pod płaszcz i wyjął zwitek papieru. Było coś tam wypisane, Lech chuj go wie co,
bo nigdy mi liter na oczy nie pokazano.
- Dobra. - powiedziałem. -
Nagroda jest interesująca, a uzbrojenie czy konia dostanę u was?
- Dostaniesz, o ile się zgłosisz
do Komendanta. – rzekł nieznajomy powoli wychodząc. – Miłej nocy Gladiatorze.
Zapowiada się jutro ciekawy dzień…
***
Przed świtem wyruszyłem jeszcze
kamienistą drogą do fortu w Bellueve,
żeby dowiedzieć się więcej o tym zleceniu. W końcu dwa tysiące to sumka, która
pozwoli się rozkręcić po wyjściu z areny, a jak to mówią, żadna praca nie
hańbi, więc nie ma co zwlekać. Cztery mile drogi poszło spokojnie, pewnie
ostatniej nocy, straż zrobiła sobie mały wypad na gobliny, bo ostatnio te małe
popieprzeńce dały się ostro we znaki kupcom, co było słychać chociażby wczoraj
na targu.
Po dotarciu do celu, jakim był
główny plac tego fortu, od razu rozpoznałem Kapitana. A niech mnie stara koza,
jeśli ktokolwiek byłby dziada nie rozpoznał. Za stołem siedział wysoki,
barczysty chłop, w pełnym rynsztunku, z szablą długą na 3 stopy i tarczą z
wyrytym herbem, jednak nie królestwa, lecz swoim. No tak. Jak zwykle byle
herbowa cipa dostaje się na wyższe stanowisko, gdy zdolni wojacy z chłopskich rodzin
są olewani ciepłym moczem. A niech by piorun strzelił te psy herbowe. Ale
robota robotą, więc nie ma co czekać.
- Robota podobnież jest tu? –
spytałem z lekkim przekąsem. – Pismo to dostałem i informacji więcej
zechciałbym.
-Taa? A czemu miałbym zlecać coś
takiemu obdartusowi? Hę? – spytał głupkowato Komendant. – Może jesteś kolejnym
zbirem, który liczy na łatwą kasę, a który sra w gacie na widok krwi? Jak
udowodnisz swą wartość, pokrako?
- Choćby tak. – Wziąłem mocny
zamach i rzuciłem jednym z mieczy w stronę szubienicy. Miecz wbił się w
drewniany słup, jednocześnie przecinając sznur na którym wisiały zwłoki
jakiegoś chłopa.- To jak Komendancie? Starczy?
- A niech mnie piorun strzeli
człowieku, jeśli Cię nie wezmę w swe szeregi! – krzyknął Kapitan, jednocześnie
podnosząc się ze stołka. – Gdzieś się tego nauczył?
- Nie jest to ważne. –
odpowiedziałem. – Teraz chciałbym, żeby szanowny Kapitan
uraczył mnie wiadomościami o tej chędożonej Serafii.
-Nie ja Cię tym uraczę. -
powiedział z lekkim uśmieszkiem, dość szelmowskim. - O tej Twojej
"chędożonej Serafii" wie sporo Roco, ale on obecnie pilnuje koni. A
tak na marginesie, to nie nazywaj mnie Kapitanem, jestem Romata. Może wyjawisz
wreszcie swoje imię, hę?
-Jestem Lee. Gdzie znajdę tego
Rico?a
-Roco. Jest przy stajniach, o tam.
- wskazał palcem kierunek. - On powie Ci wszystko co ustalono do tej pory. Ale
jeśli stoi za tym Sakkara to radziłbym spieszyć się, bo oni lubią krwawe
zakończenia. Ostatnio można tych skurwysynów wszędzie spotkać. A niech ich
szlag, mam nadzieję, że ją znajdziesz.
-No to nie marnuję czasu. Na razie
Romata.
-Bywaj Lee
***
Stajnia nie była obszerna, jeśli
w ogóle można to było nazwać stajnią. Właściwie był to plac ogrodzony lichym
płotem i zadaszony, czymś co może dziesięć lat temu można było nazwać dachem.
Plac miał może trzydzieści na trzydzieści stóp, a chodził po nim jeden koń - ot
cała stajnia. Zasadniczo, posiadanie konia w tej okolicy było luksusem, więc
chomąto ciągnęły tu woły, a jeszcze
częściej baby, bo na kobietę mógł pozwolić sobie każdy chłop, na woła już nie.
Roco nie należał do takich, co ciężko ich rozpoznać, a składało się na to kilka
powodów. Pierwszym był fakt, że cały czas przesiadywał pod bramką do
"stajni", odchodził od niej tylko wtedy, gdy szedł się odlać, choć i
to ograniczało się do podejścia pod mur. Drugim powodem było to, że Roco
niezbyt specjalnie dbał o odzienie. Owszem, czasem dostawał porządne po mordzie
od Kapitana, ale w gruncie rzeczy Roco
nie należał do takich, co przejmują się stanem swego sprzętu, więc buty
miał po cholewy umorusane w końskim gównie, do tego jeszcze dochodziły dziurawe
portki, które składały się wyłącznie z łat i krótka pordzewiała kolczuga.
Trzecim powodem był fakt, że Roco śmierdział. Jego fetor był ordynarnie koński,
zmieszany z nutką potu. To sprawiało, że wszędzie było wiadomo, że Roco gdzieś
idzie, jego zapach "podążał" dobre pięćdziesiąt stóp przed nim, także
ci, którzy chcieli uniknąć spotkania z nim, mogli się szybko wycofać z pola
potencjalnego spotkania. Przez długą chwilę myślałem jak taki debil może
wiedzieć cokolwiek o tej zaginionej Serafii, bo na zbyt rozgarniętego nie
wyglądał. Jednak jak to powiadają chłopi: "nie oceniaj drugiego po
odzieniu jego" było bardzo dobrze obrazujące całą sytuację. Gdy tylko się
zbliżyłem, on zaczepnie zaczął rozmowę.
-A czegóż tu szuka biedna,
zbłąkana duszyczka? - spytał ironicznie. - Czyżby kolejny niedzielny wojownik,
który planuje zgarnąć nagrodę za Serafię? Ach tak, na pewno. Przecież to widać.
Nie musisz się odzywać, wiem czego szukasz i czego potrzebujesz, było już wielu
śmiałków przed Tobą. W tej wieży w samym rogu fortu znajdziesz broń i zbroję, o
resztę pytaj mnie. To jak kurwa będzie, robimy interes?
-Może jeszcze zechcesz, żebym Ci
załatwił nockę w burdelu, skurwysynu? - pomyślałem.
- Najpierw informacje, później
zobaczę ile warte jest to Twoje czcze gadanie. - powiedziałem.
-Dobra dobra, Ty mi tu się chłopie
nie spinaj. - powiedział. - Jak na razie wiadomo nam, że Serafię uprowadzono
dobre dwa dni temu z klasztoru tuż przy Bellueve, stamtąd wyniosło ją
dziesięciu chłopa, wszyscy zakapturzeni niczym kaci, a żadna z sióstr nie
stanęła w jej obronie, bo to i kurwa ciekawe jak, jeśli się od małego do
gryzmolenia piórem przyzwyczajonym jest. Ale przecież Komendant szanowny, nie
ominął formalności w raporcie, kurwa jego mać. Ale wracając, to jedną nawet
dość porządnie wyruchano, bo do tej pory podobno na nogi nie stanęła. Toć to
tak się dzieje, jak się nigdy w życiu nikomu dupy nie nadstawiało, a potem cała
zgraja zechce sobie właśnie na takiej pochędożyć. Później te skurwysyny poszły
nad rzekę i trop się urywa. I w pizdu z całym śledztwem. To właściwie tyle z
mojej strony. Jeśli byłby jaki problem to przyłaź. A za jinformacje to może
nockę w zamtuzie byś mi zafundował, co?
-Spieprzaj, albo zafunduję Ci
takiego kopa w dupę, że chłopi na polach wezmą Cię za sokoła. - odpowiedziałem.
- Czas szukać tej chędożonej Serafii...
-A krzyż Ci na drogę. - powiedział
Roco. - I chuj w dupę!
***
Wieczorami, jedyna w tej wiosce
karczma była jak zwykle pełna wszelkiego tałatajstwa, które chętne było do
piwa, dziewek i lania w mordę, gdzie i kogo popadnie. Rozsiadłem się w szynkwasie, by zaczerpnąć
choć trochę informacji, ale jak tu do kurwy nędzy wyciągnąć coś od kogoś, jeśli
się ma pustą sakwę? Coraz częściej zastanawiałem się co mi tak właściwie ta
wolność dała? Możliwość spania pod gołym niebem, głodowania, odczuwania
publicznych drwin kierowanych w stronę tego pierdolonego biedaka, który nawet
nie wie co z sobą począć po tylu latach roboty w roli gladiatora? Cóż, mogłem i
wydzierać informacje siłą, lecz nie skończyłoby się to dobrze, ani nie
poprawiło mojej reputacji, więc nawet nie myślałem o takim obrocie sprawy.
Należało jednak, przynajmniej tak podpowiadał mi rozum, dołączyć do przemytników, którzy pewnie
siedzieli na zapleczu i żłopili zimne piwo z glinianych kuflów. Teraz tylko
pozostawał problem dostania się tam...
-E, Ty, cho no tu! - syknął ktoś. -
Tu na zaplecze idioto!
***
Zaplecze cuchnęło piwem i lokalną
odmianą tytoniu, chętnie paloną przez wszystkich bywalców karczmy. Fajka wodna
stała na środku okrągłego stołu, dookoła którego siedziało na krzesłach pięć osób: czterech mężczyzn i kobieta.
Kobieta wyraźnie była znudzona towarzystwem, chociaż piłą na równi z chłopami.
Nagle odezwał się jeden z brygady.
-Patrzajta ludzie, toż to chłop
tęgi, przyda się nam, nie? - powiedział ospowaty, zupełnie jakbym był jakimś
towarem, do zakupu którego namawia się
niezdecydowanego klienta . -Widać, że hulaka, skory do bitki i niejednego
powalił. Mam rację, nie?
-Ano, masz...
-Zewrzyj gębę, nie pytano Cię o
nic! - warknął barczysty, prawdopodobnie dowódca szajki. - Ciekawi mnie co
widział, chociaż nie jestem pewien, czy to nie ten, co go Malcolm tyle lat na
uciechę ludzi trzymał. Może to Ty?
-Ja.
-I tak się nam odpowiada, kochanie.
- powiedziała zalotnie kobieta. - Jeśli będziesz grzeczny i wykażesz się czymś
nadzwyczajnym, to może słodka Avril pozwoli Ci skosztować swego ciała...
-Dobra Av, nie rób mu nadziei. -
rzekł czarnoskóry. - Ale teraz na temat. Jeśli chcesz dołączyć do naszej
brygady musisz czymś wśród nas zasłynąć. Nie wiem czym, nie wiem jak, wiem, że
masz nas zaskoczyć. To tyle. Jeśli już będziesz miał dla nas coś ciekawego,
znajdziesz nas tutaj.
-W takim razie zbieram się. -
odpowiedziałem sucho. - Jeszcze wrócę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz