czwartek, 21 czerwca 2012

Ankaryjskie opowieści cz I



 Pożoga. Mrożący krew w żyłach krzyk mordowanych osób. Konni. Mrok…
                                                                                      ***
W zasadzie nie wiem jak się tu znalazłem. Pamiętam jedynie jak dostałem po łbie uciekając przed jakąś hulajpartią. I tu kończą się moje wspomnienia. Byłem wtedy jeszcze przed ostrzyżynami, więc według powszechnego mniemania jeszcze nie chłop. Tfu, co ja gadam, jaki chłop, nawet nie młodzian. Teraz nie jest to ważne, lecz warto wziąć pod uwagę to, że mnie porwano, a razem ze mną moje trzy siostry. Podczas przejazdu szczałem w gacie ze strachu, siostry wypłakiwały się kiedy tylko mogły. Dwie po drodze sprzedano do burdelu, gdzie pewnie już dawno szlag je trafił. A niech trafi też tych skurwysynów co je złapali, albo ja ich trafię, chociaż mniej bolesna byłaby śmierć naturalna. W ich wypadku ścięcie łba.
Mnie, wraz z jedną z sióstr, oddali na arenę. A niech mi krasnolud w gębę nasra, jak zełgam, że to nie była najgorsza opcja. Piętnaście lat walki o życie dla zabawy publiki. Piętnaście lat żmudnych ćwiczeń, machania mieczem, włócznią, sztyletami, toporami i wszelkim badziewiem, które fundowało innym pojmanym wieczny spokój. Siostra została rozszarpana przez lwa, ja jednak miałem jakieś szczęście, bo to się kurwa jego mać niewiarygodne wydaje, żeby przeżyć piętnaście lat na arenie. Jednak nadszedł czas. Czas na wolność… Trzeba tylko wygrać ostatnią bitwę…
                                                                                        ***
-Ruszysz w końcu tą swoją szanownie pierdoloną dupę, czy mam po nią pójść? – zawołał Malcolm, mistrz areny w Bellueve. – Ludzie czekają, gladiatorze.
-Nie rozwieraj tak swojej parszywej mordy, bo się w tym smrodzie wytrzymać nie da. – odpowiedziałem. – Idę już, ale oczekuję, że brama, po moim występie, będzie otwarta.
-Jak się ruszysz i zrobisz swoje to możesz zbierać dupę w troki. Jak nie, to cóż, przynajmniej ludzie będą mieli to, za co zapłacili.
-Dobra, nie gadaj tyle. Otwieraj.
                                                                                       ***
Ostatnie kroki do otwartych już krat areny. Pierwszy błysk światła, dość oślepiający. Wrzask ludzi. Z przeciwnej strony nadchodzi inny gladiator. Liczne szramy świadczą, że niejedno przeżył, ubrany w półpłytową zbroję, hełm z rogami, w ręce prostokątna duża tarcza i mini labrys. Zobaczymy co poradzi przeciw moim dwóm rapierom…
Podbiega do mnie, lecz nagle zmienia prędkość i kierunek, chce mnie zmylić. Cały czas się zasłania. Mijają sekundy. Pot. Adrenalina. Złość. Wyprowadzam cios prawą ręką. Tak, odsłonił się, odkrył tarczą to, co nie powinien. Krtań jest pięknie wystawiona. Pchnięcie lewą. Jęk. Krew na klindze.  Poszło łatwo. Za łatwo…
Za chwilę podnosi się kolejna krata.  Niech mnie chudy byk, toż to orkijski wojownik! Podchodzi pewnym krokiem, zataczając jednocześnie koło. Jest coraz bliżej. Ma tylko topór, lecz nie dam się zwieść, już raz widziałem jak taki urwał innemu łeb gołą ręką. Uderza z góry. Robię blok i jednocześnie obrót z cięciem pod pachę. Zrobił unik. Skubaniec. Tnie od dołu. Uskakuję. Jedną ręką tnę w okolice kolana, później półobrót zakończony pchnięciem w szyję. Odparł cios w kolano. Odruchowo. Później, wykorzystując siłę odbicia, obronił krtań. Wojownik…  Wyprowadzam cios w bark. Dał się złapać. Jednocześnie, podczas gdy trzyma blok, ucinam mu łapę. Teraz tylko wystarczyło wykonać piękny, taneczny piruet i zachwycić ludzi widokiem rozchlastanej krtani i krwawoczerwonego piachu. Ork leżał. Tłum wrzeszczał, wiwatował, krzyczał me imię. To już nie było ważne. Czeka mnie wolność…
                                                                                       ***
- Dobra, zbieraj stąd swoją parszywą dupę. – powiedział Malcolm. – Nie chcę Cię tu więcej widzieć. Miałeś gryźć glebę parszywcu, niewdzięczniku pierdolony, za to wszystko co dla Ciebie zrobiłem powinieneś zdychać tam z uśmiechem na ustach. A Ty co?! Zabiłeś najlepszego orkijskiego hulakę do kurwy nędzy! Spieprzaj stąd, ale już!
- Nie musisz mnie prosić. Sam znajdę drzwi.
                                                                                       ***
W końcu postawiłem swą nogę dalej niż mury areny, dalej niż dotychczas mogłem marzyć. I tu właściwie sielanka się kończy. Roboty nie widać, kupcy jak na razie nie mają zaufania dla mnie. Czas by coś może wieśniakom pomóc? Praca w polu odpada, ale zabijanie zmyślonych potworów jest całkiem przyjemne, chociaż i to już pewnie zrobione.
- Hej, Ty! – ostry głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Nocujesz na dworze, czy chcesz w zamian za pewną przysługę przenocować w karczmie?
- Gadaj co i jak, zapłata później.
CDN…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz